Zaręczyn nie będzie! Czyli o marce kelnera made in Wars
Mam problem, bo opowiem dzisiaj o czymś, co z puntu widzenia reportażu, a to gatunek, który kocham miłością gorącą od lat, byłoby wymarzonym pomysłem na dialog. I gdybym była reporterem, to byłabym wdzięczna losowi za takie piękne doświadczenie świata. Ale mam pewną skazę. To jest skaza zawodowa. Analizuję takie sytuacje pod kątem marki. Osoba bywa marką, to co mówi, jak mówi, co robi, jak robi, powoduje, że budujemy sobie cały zestaw skojarzeń na jej temat. Marką przede wszystkim jest to, jacy jesteśmy, w tym także jacy jesteśmy dla innych i w komunikacji z innymi. To jak postępujemy, jak działamy tworzy naszą markę, to jednak bardzo często widoczne jest już na poziomie języka.
To nic innego jak obraz, tyle że nie ma się podanych kształtów i kolorów przez malarza, tylko wyobraźnia poprzez obserwację dobiera te kolory i kształty, czasami też perspektywę i światłocienie.
To moje doświadczenie to nic innego jak wpadka PKP i spółek z tej branży. W telewizji widzę spółkę InterCity jak promuje nowoczesną i wygodną podroż, tymczasem wsiadam do pociągu i …?
Często podróżuję na trasie Warszawa-Katowice pociągami intercity. Lubię jeździć w Warsie, bo kiedy jem, podróż szybko mija, poza tym kocham jeść, więc gdzieżbym mogła siedzieć, jeśli nie w restauracji? W uszach cały czas szumią mi slogany ostatnich kampanii reklamowych PKP – „Zapowiada się dobra podróż”. Jak wiadomo kampanie te miały pokazać pasażerom, że na kolei jest coraz lepiej, a podróżowanie pociągami w Polsce wreszcie doczekało się nowoczesności. Wszystko jest porządne, na poziomie, dla biznesu etc.
Ale nie będę się rozpisywała na temat kampanii reklamowych PKP, bo głębiej nie interesuje mnie ten temat, ale chciałabym Państwu pokazać taką kampanię w mikroskali, naprawdę mikro, to tak jakby botanik chciał opisywać jeden listek na 100-letnim drzewie. Mikro prawda?
Tym małym listkiem w mojej opowieści jest pewna pani, którą spotkałam w pociągu intercity. Nie intercity premium, to był zwykły expres. Pani podała mi herbatę i sałatkę z łososiem. Pycha. Potem szarlotkę i kawę ze śmietanką. Zwykle jest tak, że im bliżej Katowic – Wars pustoszeje, a tym razem wiatr hulał w nim już za Częstochową. Nagle zaczęły do mnie dobiegać jakieś krzyki. Zaczęłam się rozglądać, bo przecież nikt już niczego nie jadł, a ludzie rozeszli się po przedziałach. Pani w Warsie, czyszcząc blat w kuchni, krzyczała do telefonu:
– Jak to się k…wa z Tobą nie zaręczy! Jak to się nie zaręczy!!!
– Córcia, przecież ja Ci mówiłam, że on już k…wa nie żyje!
Po chwili:
– Dlaczego go nie zamknęłaś? Przecież masz k..wa klucze! Gnój jeden. Od razu wiedziałam, że to gnój.
-…
– Przestań k..wa , przecież ci mówiłam, jak ja się wk…wię, to on zobaczy..Co przestań! Sama k…wa o swoje sprawy nie dbasz. Co ci mówiłam? No co ci mówiłam?!!!
Od wielu lat zajmuje się szkoleniami z komunikacji, coachingiem medialnym, tworzę ludziom biznesu instruktaże przed wywiadami i wystąpieniami publicznymi, i takie sytuacje z życia wzięte, są dla mnie najbardziej inspirujące.
Ale nadal nie wiem co było lepsze: przeżycie reporterskie czy wniosek trenera komunikacji.
Niejedna korporacja mogłaby zrezygnować z wielu milionów na reklamę, gdyby potrafiła uświadomić pracownikom, jak bardzo wpływa na Klientów – to, co mówią.
No Comments