Dzisiaj zajrzymy do fragmentu „Traktatu o klikalności”, czyli rozmowy z Rafałem Bauerem – spiritus movens
Traktat o klikalności – tak zatytułowany jest jeden z wywiadów, który możecie Państwo w całości przeczytać w mojej książce „Rekiny biznesu w mediach. Sztuka tworzenia profilu publicznego”. Rozmawiam m.in. z Rafałem Bauerem, wyjątkowym człowiekiem i erudytą wśród biznesmenów. Jego blog to jeden z najpoczytniejszych blogów prowadzonych przez prezesów polskich spółek. Ten blog jest absolutnym zaprzeczeniem tezy, że Polacy nie czytają rzeczy trudnych i wymagających. Aby go zrozumieć i się w nim odnaleźć trzeba znać się na wielu dziedzinach, a mimo to liczba kliknięć – w przełożeniu na język wydawcy – to niezły sukces księgarski. Czy blog może być sposobem na komunikację marki osobistej?
Blog to jeden z ważnych kanałów współczesnej komunikacji biznesowej. Czy bloger może tworzyć opinię, czy odbierany jest jako wiarygodny?
Wiarygodność to dzisiaj kwestia o znaczeniu podstawowym, aczkolwiek bardzo względna. Dlatego nie można zakładać a priori, że każdy bloger to obiektywne źródło informacji. Co więcej znacząca część tej populacji liczy na takie czy inne frukta związane ze swoją działalnością. I tu pojawia się pole do interpretacji. Dlatego też nie ma sensu badanie cukru w cukrze i trzeba po prostu przyjąć, że w sieci każdy ma taką wiarygodność na jaką sobie zasłużył lub taką jaką zdołał utrzymać. O pozycji jednego i drugiego i tak zadecyduje ….. klikalność, czyli podstawowy wskaźnik istotności w sieci. Co ową klikalność powoduje i co się na nią składa to już druga sprawa chociaż jestem bardziej niż pewien, że prędzej czy później w sieci pojawią się „mierniki wiarygodności”, a wraz z nimi technologie jej sztucznego budowania. Okoliczności się zmieniają, ale nie zmieniają się BOTy.
Klikanie zastąpiło rolę mediów?
Samo klikanie nie, ale efekty klikania już na pewno. Kiedyś media kierowały zainteresowanie mas w określonym kierunku, dzisiaj media idą za rozmaitymi grupami społecznymi stąd ich nazwa „social media”. W efekcie grupy stały się opiniotwórcze same dla siebie. Stąd choćby popularne poszukiwanie rekomendacji od znajomych na fejsie zakończone kultowym już zwrotem „ktoś?coś?”, który z reguły pozwala na pozyskanie poszukiwanych rekomendacji i to od mniej lub bardziej znanej osoby. Dla współczesnych, a w szczególności młodszych współczesnych rzeczywistość sieci nie jest już taka jak dla nas, czyli wirtualna stała się równoległa i jest niemal tak samo ważna, a czasem nawet ważniejsza niż ta fizyczna. Dla mojego pokolenia „wirtualny” to określenie pejoratywne oznaczające coś amorficznego i niestałego. Dla młodszych to często symbol czegoś „lepszego”, a już na pewno atrakcyjnego z definicji. O ile produkcja homosovieticus się Rosjanom nie udała, to każdy kto kiedykolwiek odwiedził USA wie, ze tam udało się wyhodować gatunek homoamericanicus. Dzisiaj inżyniera społeczna poszła dalej i z całą pewnością chodzi już po ziemi homointenetus. To ci ludzie przeniosą nas realnie w XXI wiek ponieważ to oni będą w stanie podważyć większość istniejących nadal reguł i zasad społecznych. Proszę pamiętać, że epoki historyczne są realnie taktowane inaczej niż kalendarzem. Wielu badaczy twierdzi, że wiek XX faktycznie zaczyna wojna prusko – francuska z 1871 roku, a w dacie i stycznia 1900 nie dzieje się ….. nic. Idąc tym tropem należy przyjąć, że wiek XX jeszcze się nie skończył, bo jego nadejście zwiastować będzie wydarzenie o światowym znaczeniu i zasięgu. Są tacy, dla których takim była amerykańska inwazja w Iraku, są tacy dla których jest nim wojna rosyjsko – ukraińska. Chociaż osobiście bliżej mi do tej drugiej tezy, taki moment określi wstecznie ….. historia. Faktem jest co innego: zmiany społeczne zwiastują nadejście czegoś ważnego i dużego. Ale nikt nie wie co to będzie, ponieważ masowe media tradycyjne utraciły swoją siłę sprawczą. Dzisiaj Bismarck o depeszy emskiej napisał by na twitterze. Gazety napisały by o tym znacznie później.
A zatem jako homointernetus wybrał pan online’owe narzędzie komunikacji?
Niczego sobie nie wybierałem. Bloga otrzymałem w pewnym sensie na 40te urodziny. Moi współpracownicy pamiętali moje proroctwa o nadciągającym kryzysie, które wygłaszałem jeszcze w 2007 roku, kiedy kryzysu nikt się nie spodziewał, ani nie chciał o nim słuchać. Później wszyscy twierdzili, że go przewidywali. Ja wielu takich na swojej drodze nie spotkałem dlatego też, współpracownicy zaproponowali mi aby …. pisać blog i zostawić ślad własnych przemyśleń. Nie spodziewałem się, że ktoś poza wąskim gronem będzie zainteresowany tym, co pisze, ale ponieważ od wielu lat prowadziłem pamiętnik postanowiłem w bardziej publicznej formie zmierzyć się z blogiem, a pewien pisarski nawyk okazał się po prostu pomocny. Nieco później powstała faktycznie pewna moda na „piszących prezesów”. Niewielkie czytelnictwo bierze się tu zazwyczaj stąd, że ktoś pisze, a pan prezes wrzuca i firmuje. Notabene znam pewnego ghosta, który pisze świetne teksty pewnej publicznej postaci biznesowej. Obaj są jednak zadowoleni, ponieważ łączy ich wspólnota poglądów. Jeden je zgrabnie tłumaczy, drugi firmuje, a całość spaja nowoczesna technologia.
Pamiętnik kojarzy się jednak z czymś osobistym, z czymś wewnątrz, a blog to otwarcie się na zewnątrz. Pana blog trafił na platformę blogową Tomasza Lisa NaTemat.pl i spowodował klikalność. A klikalność jak powiedzieliśmy daje popularność, świadczy o skuteczności komunikacji. Jakie on ma dla Pana znaczenie komunikacyjne?
Zawodowo żadne, choć kilkakrotnie wykorzystałem go w ten sposób. I to był spory błąd, ponieważ jak łatwo sobie wyobrazić, z własnej woli chcemy się wyłącznie chwalić, a nie tłumaczyć z porażek. Tymczasem moja obecność w spółkach publicznych skłoniła akcjonariuszy do zadawania mi różnych pytań poprzez bloga. Uświadomiłem sobie wtedy, że taka obecność internetowa to jednak sfera prywatna i nigdy później nie skorzystałem z tego kanału komunikacji. Akcjonariusze szczególnie wtedy, gdy byli niezadowoleni nie szczędzili mi uwag, iż zamiast pracować na rzecz spółki, piszę sobie bloga. Wiadomo, że to chwyt poniżej pasa, ale zdaję sobie sprawę, że taka działalność mogła irytować. Od tamtej pory nie przekazuję na blogu innych treści, niż te które są ze mną związane prywatnie. Nawet więcej, staram się pisać tak, aby nikt nie miał wątpliwości czy przedstawione poglądy są prywatne czy też nie. Opublikowałem kilkaset tekstów, w których znalazło swoje miejsce ponad milion znaków. Wiele tekstów znalazło się na wykopie, pojawiło się na pierwszej stronie w natemat, czasem nawet na innych portalach. To na pewno spory komunikacyjny kapitał, ale wykorzystuję go wyłącznie osobiście.
[…]
Źródło: Aleksandra Ślifirska, Rekiny biznesu w mediach. Sztuka tworzenia profilu publicznego”, wyd. PWN, Warszawa 2016.
No Comments